Przygody myśliwych
Opowieści myśliwskie uczą szlachetnego myślistwa i koleżeństwa. Ukazują piękno łowiectwa jak i zagrożenia, które mogą nas spotkać w łowiskach. Dostarczają dużo radości i humoru, a nowicjuszy łowiectwa wprowadzają w jego tajemnice.
Bażanci e… Rotyk.
Pobiły się dwa bażanty,
O jakąś szarą kurkę,
Która siedząc w krzakach,
Czeka cierpliwie,
Na zwycięskiego wojaka.
Zapewne zaraz wróci,
A jakże…..
W dobrej formie.
Bo inaczej to….
Ona Go porzeci!
Wrócił więc nasz wojak,
Pędzony miłosnym gonem,
I nie inaczej,
Lecz z pełnym swym
Schodkowym ogonem!
Zaskrzeczał, że już jest
Swym metalowym tonem.
Ona zaś coś odgdakała,
Pokazała łebek zza traw
I w chrusty Go….
Zapraszała!
Zniknęli więc w chaszczach.
Była to minutka niecała!
Wyszedł nasz zdobywca,
Skrzydłami załopotał.
Hm! Wroga pokonał,
Zdobył żonę kurkę!
Ot! To wielka chwała!
A Ona…
Za dni naście,
Z tuzinem dziatek,
Po wiosennej łące,
Dumnie paradowała!!!
Jaśko – 25.o4.’25
Kartki z pamiętnika
Moją pasją życiową jest łowiectwo. Przebywanie na łonie natury, wśród lasów i pól, zachwycanie się pięknem krajobrazu sprawia mi największą przyjemność i dawało mi siłę oraz energię życiową do dalszej pracy zawodowej i społecznej.
[…] 18 października 1954 roku. „Suszka” to uroczysko leśne. Tam, gdzie Biała Łada i Tanew zlewają się, okalając klin obszaru leśnego zwanego „Suszką”, rozpoczynaliśmy pierwszy miot. Pogoda dopisywała. Pożółkłe brzozy wyglądały zachwycająco – złociste, płaczące – mówiły o jesieni, o zamierającym życiu i o pięknie. Te brzozy i ta jesień… Dawno takiej nie widziałem. Nawet nie myślałem o zwierzynie.
[…] 1 czerwca 1956 roku. Tanew – urok tej rzeki wpływa na mnie dodatnio. Samotność, świeżość powietrza, natura, zapomnienie codziennych trosk. Śluza w Rakówce, Pawlichy, Budziarze, Harasiuki – w każdej z tych miejscowości Tanew ma swoje piękno, jest ciekawa i pociągająca.

[…] Nadrzecze, 29 maja 1972 roku. Jakże trafne określenie miejsca, w którym znajduję się w oczekiwaniu na pierwszego wiosennego kozła. Kilka metrów niżej płynie Biała Łada. Na stromym brzegu rosną wiązy, dęby i sosny. Cudowny widok: plątanina krzewów i drzew, niektóre pochylone nad lustrem rzeki, inne pną się ku górze. Potężne korzenie oplatają urwisty brzeg. Rozłożyste korony drzew, otulone liśćmi, przysłaniają promienie słoneczne. Wśród drzew słychać śpiew ptaków, w dole szemrze rzeka, wiatr gra liśćmi drzew i krzewów. Wsłuchuję się w melodię natury, w głosy przyrody, w rozśpiewany, zaczarowany świat piękna. Jestem zachwycony urokiem otoczenia, oddycham pełną piersią świeżym, czystym powietrzem. W samotności, z dala od trosk, od piekielnego tempa, od szumu i hałasu, wczuwam się w szmer przyrody. Różnorodność dźwięków, śpiew ptaków, szum rzeki i lasu, trele słowicze napawają mnie spokojem i wewnętrzną ciszą. To poezja natury.
[…] Żelebsko, 7 listopada 1980 roku. Pogoda jak w bajce, bajeczny jest również krajobraz. Z okna ambony myśliwskiej podziwiam i zachwycam się panoramą pól i lasów. Od Trzęsin przez Pulczynów, aż hen pod Przykrą Górkę – zagajniki, laski i pola. Ileż to wrażeń i wspomnień związanych jest z tą okolicą: polowania, kuligi, ogniska, udane strzały i pudła. Uroczysko „Chlewnia” – tu najczęściej można było spotkać dziki, tutaj mają swoją ostoję, dlatego miejsce to nazwałem „Chlewnią”.

[…] 14 października 1986 roku, Nadrzecze. Dzień piękniejszy od wczorajszego, słoneczny, bezwietrzny. Zrąb zarasta młodymi sosenkami, wśród których brązowieją jesienne wrzosy. Za zrębem zagajnik sosnowy z pojedynczymi, złotożółtymi brzozami. Spokój, cisza, sosnowe powietrze. Zaczynam marzyć, może coś wyjdzie?
[…] Z uwagi na podeszły wiek – skończyłem 78 lat – coraz mniej udzielam się w pracach społecznych na rzecz łowiectwa. Na polowania, szczególnie zbiorowe, wybieram się coraz rzadziej. Ostatnio byłem na ‚Hubertusie 1990’ i nic nie upolowałem. Odniosłem jednak niezapomniane wrażenia. Uroki lasu, piękna pogoda, sześć lisów i cztery zające na pokocie, dekoracja króla i wicekróla polowania, mój udział jako seniora łowiectwa biłgorajskiego w pasowaniu nowicjuszy, między innymi aktora Stefana Szmidta. Później msza święta, bigos i kiełbaska przy ognisku.
Janusz Bełżek
Wielka kontrola
Działo się to u schyłku lat sześćdziesiątych. Na polowanie zbiorowe w Żelebsku dojechaliśmy autobusem. Na miejscu prezes koła ogłosił nowinę: za kilkanaście minut autobusem z Lublina przyjedzie na kontrolę przebiegu polowania kontroler z ZW PZŁ w Lublinie. Ostrzegam kolegów, że jeśli ktoś strzeli zamiast kozy rogacza, to niech od razu składa podanie o rezygnację z przynależności do PZŁ, by uniknąć większych nieprzyjemności. Tu należy dodać, że wówczas na sarny polowało się głównie przy okazji polowań zbiorowych. No i niestety zdarzały się pomyłki.
Autobus nadjechał. Pan kontroler, ważny i napuszony, mruknął coś pod nosem na powitanie i stanąwszy z boku, przysłuchiwał się odprawie. Patrzył na nas groźnie, zmarszczywszy czoło. Powiało chłodem, chociaż nie było mrozu. Pierwszy miot gnaliśmy od strony szosy na linię ciągnącą się od Knapika do Szweda. Już po chwili padły pierwsze strzały, w sumie było ich kilkanaście. Szedłem skrajem prawej flanki i pierwszy doszedłem do linii myśliwych. Pierwszy stał pan Jasio Stelmach. Bardzo sympatyczny, zapalony myśliwy na ptactwo wodne, miał w życiu myśliwskim ciągle jeden problem – panicznie bał się zapowiadanych weryfikacji i egzaminów.
Podchodzę do pana Jasia i widzę, że coś jest nie tak. Przystępuje z nogi na nogę, rozgląda się nerwowo na wszystkie strony, a ręce trzęsą mu się jak galareta. Pytam: ‚Co się stało?’ – ‚Rogacz’ – odpowiada niemal płacząc. Podchodzimy do leżącego przed linią rogacza bez parostków. Wciągam go pod najbliższego świerka i mówię do pana Jasia: ‚Idziemy na zbiórkę. Rogacza ściągnie się po polowaniu. Niech przynajmniej kontroler nie widzi. A co będzie potem, to już sprawa prezesa i zarządu.’
Ruszyliśmy w dół, a po kilkudziesięciu metrach zauważyliśmy kontrolera. Też wyglądał dziwnie – rozglądał się nerwowo na wszystkie strony, ręce mu się trzęsły. Podchodzimy, zauważam dwa zające leżące przed kontrolerem. Kontroler się trzęsie, pan Jasio drży, stoimy chwilę w milczeniu. W końcu okazało się, że pan Jasio drżał ze strachu, bo myślał, że kontroler widział, jak strzelił rogacza, a kontroler drżał… ze złości. Wreszcie kontroler wydusił z siebie cichym i cienkim głosem…
– Panowie, tragedia, pomyliłem się, strzelałem do kozy, a zastrzeliłem kozła.
Takiej reakcji pana Jasia się nie spodziewałem: podskoczył do kontrolera, złapał go za rękę i, ściskając ją oburącz, zaczął powtarzać z radością: – Panie, ja też! Panie, ja też, ja też!
Szybko pojął pan Jasio, że w ten oto cudowny sposób uratował swoje członkostwo w PZŁ. ‚Ostatni miot’ odbył się oczywiście na koszt kontrolera i pana Jasia. W tamtych czasach taki finał sprawy był jeszcze możliwy, a pan kontroler okazał się być całkiem sympatycznym facetem.
Aleksander Paluch
Dzik „Kontroler”
Były to początki mojego łowiectwa. Pojechałem z dubeltówką na Łąki Czarnostockie na kaczki. Szedłem spokojnie wzdłuż rzeki, było cicho, ładna pogoda. Nagle usłyszałem strzały i krzyki na pobliskim bagnie, na naszym terenie. Pomyślałem co za czort, przecież nikt tu dzisiaj nie poluje i szybko ruszyłem w tym kierunku. Zobaczyłem trzech myśliwych z sąsiedniego, szczebrzeszyńskiego koła. Co to ma znaczyć? Wszyscy trzej mocno wystraszeni poprosili mnie o pomoc w dostrzeleniu ranionego na ich terenie dzika. Franio myśliwy z tamtego koła mówi: Olek, pomóż, ale uważaj bo goni do człowieka jak pies. Strzelaliśmy do niego kilka razy a on wciąż nas atakuje. Bagno, krzaki, trawy, kępy, nic nie widać. Mieli ze sobą maleńkiego pieska, który szczekał niedaleko. Jako młody, jeszcze niedoświadczony myśliwy idę pierwszy, za mną trochę z boku myśliwy z Tereszpola. Niewiele widać, idziemy powoli, nagle widzę dzik!

Oddaję strzał i … i padam ja, a nie dzik. Wstaję i widzę jak podnosi się mój kolega z czołem przeciętym na pół, jest zalany krwią. Drugi kolega wisi na niewielkiej sosence, która się pod nim wygięła, trzeciego nie widzę, lecz słyszę, że na pagórku coś krzyczy. Zrozumiałem, że nie ma żartów, dzik trafił nas obu, kolega nawet nie zdążył do niego strzelić. Kiedy wszyscy chcieli już zrezygnować, ja nie darowałem. Załadowałem strzelbę i ruszyłem ostrożnie w kierunku, gdzie ujadał pies. Po chwili byłem przy dziku i strzeliłem mu prosto między oczy, nareszcie padł dwa metry ode mnie.

Przez pół godziny wołałem towarzyszy tej przygody zanim uwierzyli, że dzik jest martwy. Dzika trzeba wypatroszyć, ja do noża, noża nie ma, nie ma też kieszeni, w której był nóż i dokumenty. Okazało się, że jak nas dzik zaatakował, mnie urwał kieszeń, a nogę ochronił mi znajdujący się w niej nóż. Nóż znaleźliśmy nieopodal na kępie trawy, dokumenty dopiero na drugi dzień spory kawałek od miejsca, gdzie szarżował na nas dzik, w ten oto sposób dzik „skontrolował” moje dokumenty.. Olek, w swojej trzydziestoletniej przynależności do „Dwudziestki” upolował około trzystu dzików
Jan Szulc
Fantazja, młodość…
Początki mojego myślistwa. Polowanie na lisy. Piękny ranek, pogoda kapitalna, ostry mróz. Przyjeżdżamy do leśniczówki. Może najpierw śniadanie? – A proszę bardzo, na rozgrzewkę przyda się. Chociaż jestem w kożuszku, przemarzłem do kości. A tu piec rozpalony, aż trzeszczy. No więc śniadanie. Sadzają mnie pod piecem i tak, pod wiejski chleb, pod jajecznicę, pod tamto, pod owo. Wczesny ranek. Noc nie przespana. A tu kawalarz leśniczy czysty spirytus leje. Mnie oczy na wierzch, ale nic. Co tam, fantazja, młodość. Dobra jest, 25 stopni mrozu. Słońce szkli się w śniegu, biel oślepiająca. No, jeszcze po jednym.
Wychodzimy. Mrugam jakoś dziwnie, no bo blask od śniegu okropny, ostry. Powietrze niby brzytew. Świat jest piękny, fantazja, młodość. Idziemy. Pierwszy miot. Kolega staje na cud- ownym przesmyku, ja na beznadziejnym miejscu, w wysokopiennym lesie. Stoję i patrzę. Dwie sosenki, trzy, cztery? Potem znów dwie, czy cztery?
Nagle widzę, sznuruje lis. Wszystko w porządku. Nie na kolegę sznuruje tylko na mnie. Poczekałem. Podchodzi na dwadzieścia metrów. się… No i co? Doszedł drugi? Już dwa lisy przed lufą. Którego najpierw? Ja do tego ucieka. Ja do drugiego ucieka. Cholera by wzięła. Opuściłem strzelbę, przecieram oczy, patrzę: dwa lisy. Zamykam oczy, trzęsę głową, otwieram oczy, patrzę: jeden lis. Ryzykuję, szybko ładuję, znów strzelam. I co widzę? Jeden lis skacze, a drugi leży. To ja raz jeszcze do tego skaczącego – buch. Leży. Opuszczam broń. Co jest obydwa lisy skaczą. Co jest? Zaczarowane czy pijane? Śmiechy jakieś słyszę. Jakaś trąbka, aha, nie wolno już strzelać. Stoję. Schodzą się, śmieją, gratulują: – Aleś nastrzelał!. To ja patrzę, no jeden lis jest, a gdzie drugi? – pytam. Śmieją się jeszcze bardziej. Rozglądam się coraz niepewniej i… dopiero mnie olśniło. Przez cały czas to był po prostu jeden lis, cztery razy przeze mnie ubity, i Fantazja! Młodość! I głupota! spirytus!
Janusz Bełżek

